Relacja z wyprawy Polskiej ekipy poszukiwawczej w obszar spadku meteorytów Czelabińsk w dniach 22.04 – 01.05.2013 r.
15.02.2013 roku za Uralem wybucha potężny meteoroid. Media trąbią o tym długo i głośno – choć niekoniecznie rzetelnie. Niedługo po “kosmicznym incydencie” pada hasło – “A może byśmy tam pojechali?” W sumie – tak spektakularny spadek meteorytów zdarza się statystycznie raz na około 100 lat więc już może drugiej takiej okazji nie będzie?
Po początkowych ustaleniach – kto, kiedy, co i jak – zawiązuje się grupa czterech “chętnych i mogących”. Marcin, Iwo, Maciek i ja. Zaczyna się planowanie wyprawy. Bukowanie biletów lotniczych, załatwianie wiz – co, jak się później okazało nie było jedynie “formalnością” oraz cała masa innych przygotowań. Wreszcie – wszystko dopięte – bilety i wizy w garści, plecaki spakowane. Ruszamy.
21-22.04
Po południu wylatujemy do Moskwy. Po dwóch godzinach lotu i kilku nerwowych chwilach na lotnisku Szeremietiewo (mieliśmy 40 minut na odbiór i ponowne odprawienie bagażu) wsiadamy do drugiego samolotu.
Kolejne dwie godziny i lądujemy w Jekaterinburgu. Jest 4.00 rano, jesteśmy nieco śnięci – zmiana stref czasowych (4 godziny) robi swoje – a na 9.00 rano mamy umówiony odbiór aut, którymi mamy dojechać w okolice Czelabińska. Idę po kawę do automatu. “Drożej niż u nas” – mruczę pod nosem. Chłopaki rozkładają “obóz” w lotniskowej poczekalni – trzeba się trochę przespać. Nieco później Iwo z Maćkiem “zwiedzają” lotnisko, próbując dowiedzieć się gdzie jest owa wypożyczalnia aut. Mija 9.00, aut nie ma – Marcin dzwoni i próbuje się czegoś dowiedzieć. No tak – jesteśmy w Rosji – nie tylko u nas jest bałagan… Auta finalnie mamy dopiero przed 13.00. Ale są. Ruszamy w drogę. Przed nami ostatni etap podróży.
Droga do Czelabińska (to chyba odpowiednik naszej drogi ekspresowej) to świetny sprawdzian z refleksu. W większości składa się owa “droga” z dziur więc jazda z prędkością około 100 km/h wiąże się z mocniejszym biciem serca – obyśmy nic nie urwali.
Nie urywamy i po 3 godzinach wjeżdżamy w obszar spadku. Pierwsze pytania – to gdzie zaczynamy? Bliżej Czelabińska czy może bardziej w stronę Czebarkula? Zjeżdżamy z “trasy” i lokalnymi drogami docieramy na miejsce. Widać na GPS’ach, że dróg w terenie jak na lekarstwo. Nie martwimy się teraz o to – najważniejsze, że dotarliśmy. Pierwsze co “uderza” w oczy – już po drodze – a teraz jeszcze mocniej – to, że wszędzie rosną głównie brzozy. Białe ściany, gdzie nie spojrzeć. Mijamy niewielkie jeziorko pokryte sporą jeszcze taflą lodu. Dobry znak – zima niedawno ustąpiła zabierając z pól śnieg. Meteoryty dopiero co zostały odsłonięte i jest szansa że dużo ich jeszcze leży na polach. Droga jest przejezdna, choć miejscami stoją kałuże (później się przekonamy co się dzieje z tutejszymi drogami po kilku zaledwie minutach deszczu). Powoli jedziemy, rozglądając się uważnie.
Czasem przystajemy, robimy krótkie rekonesanse. Wokół olbrzymie tereny z resztkami jesiennej flory. I wszechobecne brzozy. Dojeżdżamy w ustalone miejsce. Pora ruszać na łowy. Krótka narada, GPS’y i krótkofalówki w garść – ruszamy. Serce bije ciut mocniej – przecież zaczynamy poszukiwania meteorytów z super bolidu!